top of page

Krzysztof Kamil Baczynski

Krzysztof Kamil Baczyński urodził się w Warszawie, tam też spędził dzieciństwo i młodość. Na kilka miesięcy przed wybuchem II wojny światowej zdał maturę.

W czasie wojny Krzysztof Kamil Baczyński przebywał w Warszawie, studiując polonistykę na tajnych kompletach. Był członkiem Harcerskich Grup Szturmowych, które stały się zalążkiem batalionu AK "Zośka". Ukończył również konspiracyjną Szkołę Podchorążych Rezerwy.

Powstanie Warszawskie

W 1942 roku ożenił się z koleżanką ze studiów Barbarą Drapczyńską. Był uczestnikiem Powstania Warszawskiego, poległ w czwartym dniu walk powstańców z Niemcami w 1944 roku. Miał 23 lata. W kilka tygodni później zginęła jego żona, adresatka wielu wierszy poety

Słowo prawdziwe

Krzysztof Kamil Baczyński debiutował podczas wojny w 1940 roku, konspiracyjnie powielono dwa zbiory: "Pieśń niepodległa" oraz "Słowo prawdziwe". Za życia poety ukazały się tylko dwa tomiki: "Wiersze wybrane" (1942), "Arkusz poetycki" (1944). Zachował się cały dorobek literacki poety, około 500 utworów poetyckich, 20 opowiadań i wierszowany dramat.

Pokolenie Kolumbów


Poezja Krzysztofa Kamila Baczyńskiego Baczyńskiego cieszy się wielkim zainteresowaniem, postać jego owiana jest legendą poety-żołnierza. Jako reprezentant pokolenia Kolumbów musiał porzucić młodzieńcze ideały i zmierzyć się z wojenną rzeczywistością. Należy do tak zwanej grupy artystów apokalipsy spełnionej.

Z GŁOWĄ NA KARABINIE

Nocą słyszę, jak coraz bliżej

drżąc i grając krąg się zaciska.

A mnie przecież zdrój rzeźbił chyży,

wyhuśtała mnie chmur kołyska.


A mnie przecież wody szerokie

na dźwigarach swych niosły płatki

bzu dzikiego; bujne obłoki

były dla mnie jak uśmiech matki.


Krąg powolny dzień czy noc krąży,

ostrzem świszcząc tnie już przy ustach,

a mnie przecież tak jak i innym

ziemia rosła tęga - nie pusta.


I mnie przecież jak dymu laska

wytryskała gołębia młodość;

teraz na dnie śmierci wyrastam

ja - syn dziki mego narodu


Krąg jak nożem z wolna rozcina,

przetnie światło, zanim dzień minie,

a ja prześpię czas wielkiej rzeźby

z głową ciężką na karabinie.


Obskoczony przez zdarzeń zamęt,

kręgiem ostrym rozdarty na pół,

głowę rzucę pod wiatr jak granat,

piersi zgniecie czas czarną łapą;


bo to była życia nieśmiałość,

a odwaga - gdy śmiercią niosło.

Umrzeć przyjdzie, gdy się kochało

wielkie sprawy głupią miłością.


4 grudzień 1943r

ELEGIA O...[ CHŁOPCU POLSKIM]

Oddzielili cię, syneczku, od snów, co jak motyl drżą,

haftowali ci, syneczku, smutne oczy rudą krwią,

malowali krajobrazy w żółte ściegi pożóg,

wyszywali wisielcami drzew płynące morze.


Wyuczyli cie, syneczku, ziemi twej na pamięć

gdyś jej ścieżki powycinał żelaznymi łzami.

Odchowali cię w ciemności, odkarmili bochnem trwóg,

przemierzyłeś po omacku najwstydliwsze z ludzkich dróg.


I wyszedłeś, jasny synku, z czarną bronią w noc,

i poczułeś, jak się jeży w dźwięku minut-zło.

Zanim padłeś, jeszcze ziemię przeżegnałeś ręką.

Czy to była kula, synku, czy to serce pękło ?


20 II 1944r


OBOZY


Gdy na niebo wieczorne spienione gwiazdami

wypływa ciężki okręt,

a siwi marynarze wysoko nad nami

sieci spuszczają w dół,

my jesteśmy tam w dole jak dzieci samotne,

co zrywają jagódki z umarłego krzewu

gorzkie i czarne, gorzkie i czarne owoce,

kiedy nad nami stoją dni i noce,

ciemności szumi drzewo.


Błogosławimy dni mleczne i krowie

i cień lipowy, i liści lot,

i krew, co płynie po ściętej głowie,

my zawsze pewni, zawsze gotowi

na sąd: co dobro, zło.


Błogosławimy straszne pociągi

odjeżdżające w smutek bez granic -

- z nich jęk jak dym. - To jadą ranni,

uczuć skręcone kabłąki.


Błogosławimy pola bitewne

i mądrość ludów, i mądrość maszyn,

krzywdy i wiary, i żale rzewne.


Grozo! Ojczyzno nasza!


Wtedy jesteśmy jak dzieci samotne,

a oczy ciemne i drapieżne są,

kiedy zapuszcza sieci ciężki okręt

i chwyta nas za fale wyciągniętych rąk.


Dźwigaliśmy brzemiona, broń czarną dźwigali

i śpiąc w obozach dusz wspólnych i ciemnych,

takeśmy z wolna pozapominali

snów - niedaremnych,

że uchwyceni przez sieci rybacze,

porwani w górę i rzuceni obok,

słyszymy: ziemia pokonana płacze,

ale nie śpiewa zwycięski obłok.


Próżne miłości były nasze ciała,

bo nie dość było pokochać gromadzie

tą rozdzieloną na tysiąc miłością,

co nas prowadzi.


O, bo i nie dość było kochać jedno,

i tak czujemy ziemi oddaleni,

jak nas rozdziera ogromna samotność -

nieba powolne milczenie.

bottom of page